przybliżył świecę. Z głębi dziury wyglądała portmonetka, zegarek i pieniądze.
Seweryna wykrzyknęła mimowoli, a Roubaud przelękniony obejrzał się na nią.
Przez chwilę nie poznawał jej, wziął ją widocznie za widmo, do którego też rzeczywiście była podobną, biała, blada, przerażona.
— Co ty tu robisz? — zapytała.
Poznał ją nareszcie. Unikając odpowiedzi, mruknął coś cicho pod nosem.
Obecność jej była mu nie na rękę, chciałby, aby wróciła do łóżka, nie mógł jednak znaleźć powodu słusznego, nawet słowa więzły mu w gardle.
— Ato tak? mówiła to ty odmawiasz mi na buciki, a sam zabierasz pieniądze dla siebie, boś przegrał, bo ci na dalszą grę potrzeba!...
Te słowa doprowadziły go do wściekłości.
Jakto? ona chce zatruć mu resztkę życia, odebrać tę ostatnią przyjemność?... ona?... ta kobieta która mu ciężarem teraz się stawała? Bawił się gdzieindziej, nie potrzebował jej zupełnie.
Pomyślawszy to, zagłębił ponownie rękę i zabrał portmonetkę, zawierającą trzysta franków.
Założył płytę na swoje miejsce, przycisnął obcasem, i, odwróciwszy się ku wyjściu, rzekł tylko przez zaciśnięte zęby:
— Nudzisz mnie. Robię, co mi się podoba. Czy ja cię pytam, co ty będziesz robiła za parę chwil w Paryżu?...
I, wzruszywszy ramionami, powrócił do kawiarni, zostawiwszy świecę na podłodze.
Seweryna podniosła lichtarz, położyła się do łóżka przeziębnięta cała. Nie zgasiła światła, nie mogła bowiem zasnąć, czuwała z oczyma otwartemi, oczekując godziny odejścia pociągu.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/70
Ta strona została przepisana.