Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/72

Ta strona została przepisana.

Roubaud był na peronie; punktualnie stawił się na służbę.
Przez chwilę zmęczone jego powieki opadały jakby pod ciężarem ołowiu, wkrótce jednak odzyskał przytomność umysłu.
Podszedł do Jakóba, uścisnął go za rękę.
Ten spytał, czy nie wie, w jakim stanie znajduje się droga.
— Nie miałem jeszcze żadnej wiadomości.
Wkrótce zeszła Seweryna zawinięta w płaszcz ciepły.
Roubaud podbiegł do niej, sam ją zaprowadził do pociągu i umieścił w przedziale pierwszej klasy. Bezwątpienia przejął spojrzenie czułe, jakie zamieniła z Jakóbem.
Nic go to jednak nie obchodziło. Zauważył tylko, że na taką pogodę wybierać się w podróż nie bardzo rozsądnie, i że lepiejby zrobiła, odkładając to na inny raz.
Podróżni przybywali pootulani, obładowani torbami podróżnemi, walizkami, pudełkami, i w tłumie wielkim popychali się, potrącali wzajemnie.
Zimno było przerażające. Śnieg czepiał się obuwia i nie topniał wcale. Każdy, wsiadłszy do przedziału zamykał za sobą pośpiesznie drzwi wagonu; barykadowano się formalnie.
Wkrótce też peron był prawie pusty. Kilka płomyków gazowych oświetlało dworzec tak, że pozostawał prawie wpółcieniu. Tylko latarnia na lokomotywie przyczepiona u spodu komina, świeciła jak oko olbrzyma, rzucając w dal jasną smugę świetlaną.
Roubaud podniósł w górę latarkę sygnałową. Starszy konduktor zagwizdał, Jakób mu odpowie-