Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/73

Ta strona została przepisana.

dział, otworzywszy regulator i posunąwszy naprzód walec nadający ruch lokomotywie.
Ruszono.
Przez kilka chwil pomocnik zawiadowcy patrzył spokojnie za pociągiem, oddalającym się wśród burzy.
— No! trzeba dobrze uważać — rzekł Jakób do palacza, nakładając na oczy okulary. Dziś niema żartów.
Zauważył dobrze, iż jego towarzysz upada ze znużenia. Widocznie noc całą musiał spędzić bezsennie.
— O! niech się pan nie boi... jakoś to będzie — wybełkotał Pecqueux.
Natychmiast po opuszczeniu hali, pokrytej śniegiem, zabrnęli w dość głęboką zaspę. Wiatr dął od wschodu wprost na maszynę.
Jakób i Pecqueux zasłonięci nie czuli śniegu, który smagał komin i latarnię. Nie czuli i zimna, ubrani w ciepłe kurtki wełniane. Powoli jednak znikało światło przed maszyną; zasłona śniegowa coraz grubsza pokrywała szkło latarni. Zamiast przestrzeni, oświetlonej na dwieście lub trzysta metrów, mieli przed sobą rodzaj mgły mlecznej, zpośród której wychylały się tylko niewyraźne cienie stojących przy drodze przedmiotów.
Jakób zaczął się obawiać, iż, jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie nawet w stanie rozróżnić w koniecznej odległości sygnałów ostrzegawczych, czerwonych, zamykających drogę.
Jechał pomimo to z pierwotną szybkością, wszelkie bowiem opóźnienie, mogło również narazić pociąg na wielkie niebezpieczeństwo.
Do stacji Harfleurs Liza szła bez przerwy zwyczajnym trybem. Warstwa śniegu nie przerażała do-