Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/74

Ta strona została przepisana.

tąd Jakóba, nie dochodził on bowiem wyżej sześćdziesięciu centymetrów, gdy tymczasem odgarniacze maszyny usuwały go na metr wysokości.
Cała jego uwaga zwrócona była obecnie aby utrzymać zwykłą szybkość biegu lokomotywy wiedział bowiem dobrze, iż prawdziwą zaletą maszynisty, prócz staranności i przywiązania do swej maszyny, jest umiejętność prowadzenia jej bez wstrząsnień, równo, przy najwyższem możliwie ciśnieniu.
Trafiło mu się nawet, iż, puściwszy wodze swej Lizie, nie zważał na sygnały nakazujące natychmiastowe zatrzymanie pociągu, wierzył bowiem iż każdej chwili potrafi powściągnąć maszynę.
Dwa razy zdarzyło mu się zapędzić zadaleko, rozgnieść petardę „nagniotek“ jak ją nazywają i za każdym razem musiał za to odbyć rekreację bezpłatną przez cały tydzień.
Obecnie jednak bezpieczeństwo, zagrażające na każdym kroku, myśl, iż Seweryna znajduje się w tym pociągu, a on odpowiada za tę drogą istotę, potrajały siłę jego woli, wytężając całą uwagę na tę drogę długą, do samego Paryża, na ten tor podwójny, najeżony przeszkodami, które należało pokonać.
Wychodził na pomost żelazny, łączący tender z maszyną i nie zważając na ciągłe wstrząśnienia, na śnieg, chłoszczący go drobnemi, ostremi igłami po twarzy, wychylał się na prawo, aby lepiej zobaczyć drogę. Przez szyby bowiem przy maszynie, pokryte śniegiem, nic nie mógł dojrzeć.
Głowa jego i piersi wystawione były na mróz i wiatr gwałtowny. Chwilami zdawało mu się, iż go ktoś tępą brzytwą drapie po twarzy. Chwilami cofał się, aby zaczerpnąć oddechu.
Zdejmował okulary, wycierał je z wilgoci i zno-