Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/75

Ta strona została przepisana.

wu powracał na swe stanowisko obserwacyjne, gdzie wystawiony na wicher, wpatrywał się bezustannie przed siebie, czy nie dojrzy światełka czerwonego.
Myśl ta opanowała go tak dalece, iż dwa razy wyraźnie ujrzał na wilgotnej zasłonie, rozciągającej się przed jego wzrokiem, dwie krwawe iskry, które tylko mignęły i zgasły. Było to złudzenie.
Nagle wśród ciemności ogarnęło go jakieś przeczucie, że palacz nie znajduje się przy ognisku.
Obejrzał się... nikogo!...
Mała lampka, urządzona tak, aby nie raziła wzroku, oświetlała poziom wody w maszynie.
Na płycie manometru, świecącej jak złoto, ujrzał delikatną niebieską igiełkę, która, drżąc szybko opadała. Znak to wyraźny, iż ogień lada chwila zgaśnie.
Pecqueux wyciągnął się na skrzynce z węglami i spał w najlepsze; nie mógł przezwyciężyć snu, z którym mocował się od samego Hawru.
— A! ty łotrze jeden! — zawołał Jakób, wstrząsając gwałtownie palaczem.
Pecqueux zerwał się na równe nogi, mruczał pod nosem jakieś wyrazy uniewinnienia. Zaledwie mógł się utrzymać.
Siłą przyzwyczajenia znalazł się jednak w tej chwili przy ognisku i wnet rozbijał młotkiem bryłę węgla i rozrzucał kawałki wewnątrz za pomocą łopatki, układając równą warstwę na ruszcie.
Potem kilkoma ruchami miotły usunął na bok miał węglany. Drzwiczki ogniska przez chwilę stały otworem a smuga światła, rzucona jak ogon komety, wzdłuż tendra barwiła krwawo płatki śniegu, Padającego bezustannie.
Za Harfleurs zaczynała się wielka pochyłość,