Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/79

Ta strona została przepisana.

niż Jakób. Teraz jednak, wśród tej zaspy śnieżnej, nic nie mógł dostrzedz.
Nie wiedział nawet, gdzie się znajduje, on, który każdy kilometr na tej przestrzeni znał tak dobrze, jak podłogę w swojem mieszkaniu.
Cała okolica wydawała się pustynią bezgraniczną, pokrytą białym całunem, po którym Liza pędzi jak szalona, bez upamiętania, gdzie jej się żywnie podoba.
Nigdy jeszcze ci dwaj ludzie nie czuli ścisłości węzłów, łączących ich, bardziej niż obecnie, wśród tego pustkowia, pełnego niebezpieczeństw, wiedząc, że życie ich ani na chwilę nie jest pewne, a prócz tego dźwigając na sobie straszną odpowiedzialność za całość tych wszystkich, którzy tam po za nimi siedzą.
Jakób, z wycieczki swej naokoło maszyny, wrócił bardzo rozdrażniony a nawet zgniewany, a jednak tym razem uwaga żartobliwa palacza nietylko nie rozgniewała go, ale przeciwnie, wywołała uśmiech na jego usta. Zresztą położenie nie bardzo sprzyjało jakiej bądź sprzeczce, a nawet nie dozwalało na żadną naganę.
Śnieg padał coraz gęstszy. Zasłona przed oczyma Jakóba i Pecqueux, była coraz ciemniejszą. Pomimo to jechano wgórę.
Teraz znów palacz zauważył jakiś ognik czerwony wdali i jednem słowem zwrócił nań uwagę swego przełożonego. Spojrzawszy po raz drugi, nic już nie dojrzał. Śniło się jego oczom, jak mawiał czasami.
Maszynista, jakkolwiek nic nie widział, nie mógł odzyskać spokojności. Serce mu biło, trwożyła go ta halucynacja palacza, tracił wiarę w samego siebie.