łopat drewnianych do odgarniania śniegu z szyn w razie potrzeby.
Pecqueux zabrał łopaty i umieścił je w tendrze koło węgli.
Po równinie Liza biegła rzeczywiście szybko i bez trudności wielkich. Męczyła się jednakowoż.
Co chwila Jakób dawał znak swemu pomocnikowi, aby otworzył drzwiczki od ogniska i dołożył więcej węgla.
Za każdym razem nad pociągiem pochmurnym, ponurym, czarnym, wśród tej masy białej, pokrywającej widnokrąg jakby całunem olbrzymim, promieniała smuga świetlana.
Trzy kwadranse na ósmą dzień zaczynał już świtać. Zaledwie jednak dostrzedz to było można wśród wiru śnieżnego, wypełniającego całą przestrzeń dokoła.
Jasność ta podejrzana, w której nic nie można było rozróżnić, niepokoiła jeszcze bardziej obu ludzi na maszynie, którzy oczyma załzawionemi, pomimo ochrony, jaką mieli w okularach, starali się patrzeć, jak można najdalej.
Nie spuszczając ręki z regulatora, Jakób gwizdał prawie bezustannie, dla ostrożności.
Gwizdanie rozlegało się rozpaczliwym głosem skargi wśród śnieżnej pustyni.
Przejechano Bulber, później Yvetot, bez wypadku.
W Maleville Jakób znów wypytywał się niespokojnie o stan drogi dalszej.
Nikt nie mógł mu udzielić żadnych objaśnień. Żaden pociąg jeszcze nie przechodził od czasu, kiedy śnieg zaczął padać. Depesza z Rouen przyniosła tylko wiadomość, iż stanął tam pociąg, który ruszyć się nie może.
Pojechano dalej.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/81
Ta strona została przepisana.