dającą coraz niżej. Umysł jego ogarniały coraz częstsze przywidzenia.
Zdawało mu się, iż widzi na drodze drzewo wielkie zwalone, uniemożliwiające przejazd, to znów czerwona chorągiewka, ostrzegająca przed niebezpieczeństwem, majaczyła mu przed oczyma. Chwilami słyszał wyraźnie huk petardy, założonej na szynach, oznaczającej rozkaz natychmiastowego wstrzymania pociągu. Chciał to uczynić i nie mógł znaleźć dość siły i woli, ażeby chęć zamienić w uczynek.
Tracił zupełnie zmysły.
Stan ten trwał kilka chwil, długich dla niego, jak wieczność.
Nagle, obejrzawszy się w tył przypadkowo ujrzał swego pomocnika, rozciągniętego na kufrze, śpiącego, zmorzonego tym mrozem, który działał tak straszliwie.
Widok ten wprowadził go w gniew wielki; czuł, że twarz mu się rozgrzewa, krew szybciej krążyć zaczyna. Rzucił się jak wściekły i nie ręką, lecz kopnięciem nogi budził palacza.
— Do pioruna jasnego!... Wstawaj, bydlę jakieś!...
On, co zwykle był tak łagodny, co wybaczał wszelkie przekroczenia Pecqueux, pochodzące z nadmiernego użycia wódki, dzisiaj kopał go, okładał kułakami.
Pecqueux powoli powstał zdrętwiały, sztywny i chwytając za młotek i węgle, mruczał tylko po cichu:
— Zaraz, zaraz... wszystko będzie dobrze...
Ognisko, zaopatrzone w świeży węgiel, zapłonęło gwałtownie. Ciśnienie pary zwiększyło się znacznie. Czas też był największy po temu.
Liza grzebała się w zaspie śnieżnej, wysokiej
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/85
Ta strona została przepisana.