przeszło na metr. Przerzynała się z taką siłą, iż cała trzęsła się jak w febrze. Przez chwilę zdawała się tracić siły, jak statek parowy, wyjeżdżający na ławicę piaskową, na której lada chwila osiędzie.
Gruby pokład śniegu, który powoli pokrył wagony, obciążał pociąg znacznym ciężarem.
Liza wytężyła wszystkie siły i przebyła tę zaporę, napozór niezwalczoną. Przebywszy ją, wydostała się na dłuższą równinę, oczyszczoną ze śniegu i sunęła po niej rączo, ciągnąc za sobą wagony.
Pociąg wyglądał jak wstęga czarna, przewijająca się po kraju wymarzonym, legendowym, olśniewająco białym.
Wkrótce jednak równina się skończyła, pagórki coraz częstsze występowały, tworząc wąwozy i kotliny, pełne zasp śnieżnych.
Jakób i Pecqueux, opierali się całemi siłami przed wrażeniem, wywołanem skutkiem mrozu. Czuli oni ważność i odpowiedzialność zajmowanego stanowiska, którego nie mogli opuścić, choćby im umrzeć przyszło.
Liza znowu straciła swą szybkość.
Dostała się teraz pomiędzy dwie pochyłości; przejście pomiędzy temi ścianami wysokiemi, zupełnie było zasypane. Biegła coraz wolniej, koła obracały się z trudnością, jakby dostały się na lep, trzymający ją na uwięzi.
Po kilku chwilach stanęła spokojnie, bez najmniejszego wstrząśnienia.
Śnieg trzymał ją obezwładnioną, jakby w uścisku śmiertelnym.
— Jest!... Niech cię pioruny spalą!... — zaklął Jakób gwałtownie.
Przez kilka chwil stał jeszcze z ręką na korbie; wykręcił całą, próbując, czy przeszkoda nie da się
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/86
Ta strona została przepisana.