przezwyciężyć. Widząc jednak, że Liza szumi i huczy, a nie rusza się z miejsca, zamknął regulator i zaklął jeszcze bardziej.
Nadkonduktor wychylił się ze swej budki, a Pecqueux odwracając się, zawołał:
— Stoimy!... Ani rusz dalej!...
Konduktor szybko zeskoczył na śnieg i wpadł weń po kolana. Poszedł do maszyny.
Zaczęli się we trzech naradzać.
— Niema innego sposobu, trzeba odgarnąć śnieg — odezwał się Jakób. — Na szczęście mamy łopaty. Zawołaj pan konduktora z końca pociągu. We czterech może jakoś oczyścimy drogę.
Dano znak konduktorowi. Zeskoczył z wagonu i z trudnością dostał się do maszyny, tonąc chwilami po sam pas w śniegu.
Ale to zatrzymanie się w pustem polu, w pośród tej pustyni białej, ten głos ludzi, naradzających się co począć, widok konduktora brnącego w śniegu wzdłuż pociągu, zaniepokoiły podróżnych. Opuszczano szyby, otwierano drzwi, krzyczano, wołano, zamieszanie stawało się coraz większe.
— Gdzie jesteśmy?... Dlaczego nie jedziemy?... Co się stało?... Boże!... Czyżby jakie nieszczęście?...
Konduktor czuł się w obowiązku uspokojenia pasażerów. Poszedł do wagonów zajętych. Z jednego okna wychyliła się czerwona twarz damy angielskiej, po jej bokach cisnęły się jasne główki jej córek. Zapytała akcentem cudzoziemskim:
— Proszę pana... czy grozi jakie niebezpieczeństwo?
— O! nie, pani, trochę śniegu, nic więcej. Jedziemy natychmiast.
Okno zamknęło się wśród wesołego świergotu młodych dziewcząt, śmiejących się i żartujących.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/87
Ta strona została przepisana.