Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/90

Ta strona została przepisana.

co nastręczało wielką trudność. Otwory pomiędzy kołami, a walcami były za małe.
Przy pomocy obu konduktorów poradzili sobie nareszcie, wyciągnęli ten ciężar straszny na bok i ułożyli na pochyłości toru.
— A teraz odgarnijmy resztę śniegu.
Od godziny pociąg stał już w tem pustkowiu.
Zaniepokojenie podróżnych wzrastało. Co chwilę szyba jakaś opuszczała się, a głos niecierpliwy pytał:
— Dlaczego nie jedziemy?...
Powoli panika zaczęła ogarniać wszystkich, krzyczano, płakano, zdawało się, iż wkrótce wszyscy poszaleją.
— Nie, nie, już dosyć odgarnięto, siadajcie... pojedziemy, resztę biorę już na siebie.
Jakób i Pecqueux wskoczyli na maszynę, konduktorzy zajęli swe stanowiska.
Maszynista wypuścił z walców parę i wodę, chcąc stopić tę masę białą, tamującą przejazd.
Następnie, położywszy rękę na korbie, cofnął się powoli o jakie trzysta metrów, ażeby nabrać rozpędu. Potem kazał zwiększyć ogień, i przy ciśnieniu, większem niż dozwolone, puścił Lizę na ten mur, utworzony ze śniegu, całą siłą, na jaką zdobyć się mogła.
Przybywszy, uderzyła tak silnie, iż całe wiązanie zatrzeszczało. Nie mogła jednak się przedrzeć, zatrzymała się drżąca jeszcze od tego uderzenia.
Jakób nie stracił nadziei. Cofnął się raz jeszcze i znów wypuścił Lizę... ale nadaremnie.
Nareszcie po raz trzeci cofnął się o pół kilometra, i z największym wysiłkiem ruszył ku zaspie.
Zdawało się, iż Liza wytęża swe muskuły metalowe. Uderzyła raz jeszcze i przeszła, hucząc i