Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/92

Ta strona została przepisana.

Było to jakby zagłębienie potoku, zasypanego śniegiem po same brzegi.
Liza potoczyła się w środek zaspy. Biegła z piętnaście metrów ze wszystkich sił, na jakie zdobyć się mogła. Ustawała jednak powoli. Śnieg, party przodem maszyny, posuwał się naprzód i tworzył wał coraz gęściejszy, coraz wyższy, niemożliwy do przebycia. Wrzał on, wznosił się jak fala zbuntowana i groził zasypaniem całego pociągu.
Liza była zwyciężoną, nie mogła iść dalej. Po raz ostatni zebrała jeszcze siły i z szumem posunęła się ze trzydzieści metrów.
Był to ostatni ruch jakby w agonji. Kawałki śniegu zbitego opadały z boków, toczyły się pod koła wagonów. Wkrótce cały pociąg został okuty, skrępowany więzami lodowemi. Liza zatrzymała się stanowczo, wydając ostatnie tchnienie. Stała teraz martwa, nieruchoma.
— Masz!... teraz już chyba nie ruszymy... Spodziewałem się tego.
W pierwszej zaraz chwili chciał się cofnąć, aby siłą rozpędu przebić tę zaporę. Liza jednak nie mogła już ruszyć z miejsca. Nie chciała iść ani naprzód, ani w tył, przygwożdżona była ze wszystkich stron, przybita, bezczynna, głucha.
Pociąg cały również stał posępnie, zakopany aż po drzwiczki w śnieżycę. Śnieg padał bez przerwy, a teraz nawet był gęstszy i silniejszy.
Zdawało się, iż pociąg cały zniknie niezadługo, zagrzebany zupełnie w tej masie białej. Cisza panowała dokoła. Najmniejszego śladu życia, tylko śnieg tkał bezustannie swój całun biały, olbrzymi.
— Znowu się zaczyna? — zapytał nadkonduktor, wychylając się ze swej budki.
— Zagrzebani! — krzyknął Pecqueux.