Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Położenie tym razem istotnie było krytyczne. Konduktor z tyłu pociągu pobiegł o kilkaset kroków i założył petardę, ażeby zatrzymała pociąg następny i uchroniła od katastrofy spotkania.
Jakób gwizdał ze wszystkich sił, wzywając w ten sposób pomocy. Głos ten jednak ginął wśród padającego śniegu, trudno przypuścić, aby go słyszano w Barentin.
Co robić? Było ich tylko czterech. Sami nie odgarną śniegu, niema nawet co marzyć o tem. Na to potrzeba conajmniej dwudziestu. Co gorsza, obawa i niepokój zaczęły teraz coraz bardziej objawiać się pomiędzy podróżnymi.
Jedne drzwiczki otworzyły się; piękna brunetka wyskoczyła przerażona, sądząc, iż stał się jakiś wypadek.
Mąż jej, kupiec w podeszłym wieku, krzyczał oburzony, wybiegając za nią:
— Napiszę skargę do ministra!... to oburzające... tego wybaczyć niepodobna!...
Płacz kobiet, głosy gniewliwe mężczyzn, wydobywały się z wagonów, których okna otwierały się co chwila gwałtownie.
Tylko dwie młode angielki śmiały się i cieszyły.
Gdy nadkonduktor usiłował uspokoić wszystkich, młodsza zapytała go po francusku z lekkim odcieniem akcentu angielskiego:
— Czy tu się zatrzymujemy? czy tu stacja?
Kilku mężczyzn wyskoczyło z wagonów, nie zważając, iż pokład śniegu jest tak wysoki. Zapadali po sam pas i z trudem poruszać się mogli.
Amerykanin wraz z młodym człowiekiem z Hawru, dostali się do lokomotywy, chcąc naocznie sprawdzić położenie.
Przybywszy, przyglądali się długo, wreszcie