Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/94

Ta strona została przepisana.

amerykanin kiwając głową powątpiewająco, zauważył:
— Potrzeba conajmniej pięć lub sześć godzin czasu, zanim przekopią przejście.
— Conajmniej! — dodał drugi — i to przy pomocy dwudziestu robotników.
Jakób zdołał wytłomaczyć nadkonduktorowi iż trzeba kogokolwiek z pociągu posłać do Barentin z wezwaniem o pomoc. Ani on sam, ani też Pecqueux nie mogli odstąpić maszyny. Wybór więc padł na młodego konduktora.
Nie namyślając się długo, puścił się w drogę, brnąc w śnieżnej zaspie. Wkrótce zniknął z oczu przy wyjściu z wąwozu, na skręcie toru kolejowego.
Miał cztery kilometry do przebycia, nie mógł więc powrócić wcześniej jak za dwie godziny.
Jakób, zrozpaczony, opuścił na chwilę swe stanowisko i podszedł do pierwszego wagonu, gdzie spostrzegł Sewerynę, opuszczającą okno.
— Nie obawiaj się pani niczego, niema najmniejszego niebezpieczeństwa.
Mówił jej „pani“, aby nie zwrócić niczyjej uwagi.
— O! nie obawiam się wcale, niepokoiłam się tylko o pana.
W słowach ich tyle było słodyczy, iż podziałały na nich uspakajająco. Uśmiechnął się i wzrokiem zamienili uścisk wzajemny.
W chwili, gdy Jakób odwrócił się, wracając na maszynę, Seweryna ujrzała coś zupełnie nieoczekiwanego.
U góry, na szczycie skarpy stała Flora, ku maszynie zaś schodził Misard w towarzystwie dwóch ludzi, których z początku nie poznała.
Usłyszeli oni rozpaczliwa gwizdanie i Misard,