Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 2.djvu/99

Ta strona została przepisana.

wać ze śniegu, w którym prawie tonęła. Córki jej śmiały się ciągle; były zachwycone.
Żona starego kupca poślizgnęła się kilka razy, tak że omal nie upadła, wreszcie zmuszona była przyjąć ofiarowane ramię młodzieńca z Hawru. Mąż jej wymyślał tymczasem na wszystkich urzędników we Francji. W narzekaniach tych dzielnie mu dopomagał amerykanin.
Wyszedłszy z wąwozu, mieli już łatwiejszą drogę do przebycia; postępowali ostrożnie wzdłuż nasypu, utworzonego ze śniegu. Wiatr przewiewał na tej linji mocniej, niż w innych miejscach.
Nareszcie przybyli do mieszkania Misarda.
Flora wprowadziła podróżnych do kuchni, gdzie nawet stołków dla wszystkich nie starczyło. Nic dziwnego, było ich ze dwadzieścia osób; to szczęście jeszcze, iż kuchnia była na tyle przestronna i mogła ich pomieścić.
Wybiegła na podwórze, przyciągnęła kilka desek, z których urządziła długie ławki, opierając ich końce na stołkach. Następnie rzuciła trochę gałęzi na komin, roznieciła duży ogień. Wreszcie spoglądając na całe towarzystwo, zrobiła ruch wyraźnie oznaczający, iż niczego już więcej od niej wymagać nie można.
Nie odzywała się ani słowem, patrzyła tylko szeroko otwartemi oczyma zielonemi, z miną nieco dziką lecz śmiałą.
Dwie tylko twarze z pomiędzy tej całej liczby były jej znane; widziała je systematycznie co kilka dni w wagonie. Byli to, amerykanin i młodzieniec z Hawru.
Obserwowała ich uważnie, tak jak się przypatruje robakowi pochwyconemu i ułożonemu spokojnie, której nie można było poznać dokładnie w