Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/101

Ta strona została przepisana.

nami byłoby całkiem zbyteczneu. Doszliśmy już do tego, iż nie mamy nic przed sobą ukrywać... A więc... nie... nie zrobiłam tego!... Dlaczego?... Dlatego że... nie mogłam... zupełnie tak samo, jak ty nie mogłeś... w tamtej sprawie... Co?... To cię dziwi, iż kobieta nie może obdarzyć mężczyzny miłością, jeżeli to się stać ma jedynie wskutek wyrachowania, obmyślenia, jakie stąd mogą być korzyści?... Co do mnie, nie namyślałam się długo... Nie kosztowało mnie to nigdy wiele trudu, aby być uprzejmą... a raczej, aby sprawić przyjemność Roubaudowi, lub tobie, gdy widziałam, że mnie tak kochacie... A jednak... tym razem nie mogłam!... Pozwoliłam się całować po rękach... nawet nie w twarz... przysięgam ci... Oczekuje mnie w Paryżu, kiedyś później, widząc go bowiem tak nieszczęśliwym, nie chciałam powiększać jego rozpaczy.
Miała słuszność, Jakób wierzył jej zupełnie, widział dobrze w jej spojrzeniu i w tonie głosu, iż nie kłamie. Zresztą nie wiele zwracał uwagi na jej tłomaczenie. Czuł, że krew uderza mu do głowy, że dawna żądza budzi się w nim z nieprzepartą siłą.
Z bojaźnią największą myślał, że znajduje się sam na sam z nią, w tym domu odludnym. Chciał się pozbyć koniecznie tej myśli... Rozgniewany więcej na siebie samego niż na Seweryną, odezwał się gwałtownie:
— A tamten... drugi... jest przecie jeszcze jeden... Cabuche!...
Poruszyła się raptownie.
— A!... spostrzegłeś i to?... i to wiesz?... Tak, to prawda, jest jeszcze i drugi... Sama siebie zapytują, co im się wszystkim stało?... No!... ten przynajmniej nie odezwał się do mnie nigdy ani słowa. Widzą jednak dobrze, jak wykręca sobie palce, gdy