Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/102

Ta strona została przepisana.

my się ściskamy, gdy słyszy, że mówię do ciebie po imieniu, kryje się po kątach i płacze... A do tego kradnie wszystko, co tylko do mnie należy... rękawiczki, szpilki, chustki do nosa; wszystko to znika mi z przed oczu. Zabiera i zanosi do swej dziury, gdzie chowa jak skarby... Nie sądzę jednak, abyś mógł przypuścić, że byłabym zdolną go pokochać... o nie, nie!... za wielki... bałabym się. Zresztą, on o nic nie prosi, nic nie mówi... nie... nie... Ludzie tego rodzaju, gdy są zakochani a bojaźliwi jak ten, umierają, nie żądając niczego. Mógłbyś mnie zostawić miesiąc cały pod jego opieką a ręczę, że nie dotknąłby mnie końcem palca... tak samo, jak nie dotknął Ludwiki... o!... dziś mogłabym za to zaręczyć.
Na to wspomnienie spojrzenia ich się spotkały i milczenie zapanowało. Na myśl im przyszły rzeczy dawne, minione, ich spotkania u sędziego śledczego w Rouen, później pierwsza podróż do Paryża, początek ich miłości, a dalej wszystko, co nastąpiło złego i dobrego.
Podeszła ku niemu tak blizko, że czuł ciepło jej oddechu.
— Nie, nie, z tym mniej jeszcze, niż z kimkolwiek innym. Z nikim, słyszysz, z nikim, ponieważbym nie mogła. A chcesz wiedzieć dlaczego? Ja to czuję w tej chwili, i jestem pewną, że się nie mylę; dlatego, żeś mnie wziął całą. Daremnie szukam innego wyrażenia... tak... wziął, zupełnie jak się bierze rzecz jakąś, obydwoma rękoma, zabiera się dla siebie, rozporządza się nią dowolnie, dlatego że jest ona własnością. Przed tobą nie byłam niczyją. Dziś jestem twoją i zostanę twoją, choćbyś nawet nie chciał tego, choćbym nawet ja sama tego nie chciała... Dlaczego tak jest, tego nie potrafię ani tobie,