Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Zresztą, to by było straszne... nie trzeba... nie, nie... nie trzeba.
— Przeciwnie, tak, trzeba... wiesz o tem dobrze, że trzeba koniecznie. I właśnie dlatego, że trzeba, znajdą dość na to siły. Chciałem o tem mówić, a teraz tem lepiej, jesteśmy sami i nie możemy widzieć koloru słów naszych.
Seweryna zdawała się na wolą Jakóba, słuchała z sercem ściśniątem, bijącem tak mocno, iż on sam czuł to bicie.
— O!... mój Boże!... dopóki to się stać nie mogło... pragnęłam bardzo, aby się stało... a teraz, nie uwierzysz, jak się boją...
I zamilkli. Rozmyślali nad postanowieniem powziętem. Wokoło siebie czuli pustką, kraj dziki, bezludny, jakby naumyślnie stworzony do snucia podobnych planów, a nawet do wykonywania ich na tem miejscu.
Po chwili, gdy Jakób zamyślony, całował ją pieszczotliwie w szyją, w podbródek, nie widząc zupełnie co robi, Seweryna odezwała się szeptem, jakby mówiła do siebie samej:
— Najlepiej byłoby go tu sprowadzić... ale jak?... Ale mniejsza... pozór znalazłby się łatwo... nie wiem jeszcze jaki, zobaczylibyśmy później... Ty oczekiwałbyś na niego, zaczaiłbyś sią... prawda? co? i wszystko byłoby dobrze... tu by nam nikt nie przeszkadzał... jak myślisz?...
Posłuszny jej myślom i planom, zgadzał się na wszystko, i całując jej ramiona, bąknął tylko:
— Tak, tak.
Seweryna zastanawiała sią, rozważała każdy szczegół, i w miarą jak plan rozwijał się w jej głowie, ulepszała go poprawiała.
— Tylko, mój jedyny, byłoby bardzo głupio