Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Jasne promienie słońca, wpadające przez okna, kąpały się w czerwonych portjerach, w czerwonem obiciu ścian, i nadawały dziwnie rażące wejrzenie całemu pokojowi i umeblowaniu.
Dom cały trząsł się jakby w febrze, gdyż właśnie przechodził wolno jakiś pociąg towarowy. Łoskot tego pociągu zbudził prawdopodobnie Jakóba.
Olśniony promieniami słońca i czerwonym kolorem pokoju, nie mógł na razie zebrać zmysłów, wkrótce jednak odzyskał przytomność i przypomniał sobie powzięte postanowienie.
A więc to dziś, gdy noc nadejdzie, gdy zniknie to jasne światło słoneczne, stanie się to, czego od tak dawna żąda Seweryna.
Wszystko tego dniu stało się tak, jak było obmyślane. Seweryna przed śniadaniem poprosiła Misarda, aby zaniósł depeszą do Doinville. Po południu Jakób w obecności Cabucha przygotował się do wyjazdu. Co więcej, gdy wyjeżdżał do Barentin, gdzie miał wsiąść na pociąg o czwartej minut piętnaście, Cabuche mu towarzyszył, niby to dla popędzenia czasu, a właściwie z powodu głuchej potrzeby, aby być bliżej tego, który mu przypomniał Seweryną.
W Rouen, dokąd Jakób przyjechał koło piątej, zaszedł do oberży tuż koło dworca, którą trzymała jakaś jego rodaczka.
Mówił, że pragnie odwiedzić swych kolegów jutro zrana, zanim pojedzie do Paryża na służbą.
Ponieważ jednak przecenił swe siły, po chorobie dopiero co przebytej, i czuje się zanadto zmęczony więc chciał zaraz położyć się do łóżka.
Dano mu pokój na dole, z oknami wychodzącemi na odludną uliczką, aby mu nikt spać nie przeszkadzał; posiedział w restauracji do szóstej, a potem udał się na spoczynek.