się w jej umyśle, stawała się znów spokojną, łagodną, czułą, uśmiechniętą.
I znów dom zaczęł się trząść cały, jakby w febrze. Przechodził pociąg towarowy, długi, sunący się powoli.
Seweryna oparła się na łokciu, czekając aż przebrzmi ten łoskot nieprzyjemny i zniknie w oddali wśród wsi uśpionej.
— Jeszcze kwadrans — rzekł Jakób głośno. — Przeszedł już lasek Bécourt, jest teraz na pół drogi. O! jakże to trwa długo...
Odwrócił się ku oknu, jakby chciał dojrzeć cokolwiek wśród ciemności.
Po chwili, wracając na środek pokoju, ujrzał Sewerynę, stojącą przed łóżkiem.
— Gdybyśmy tak zeszli na dół z lampą i obejrzeli tymczasem miejsce?... co? jak sądzisz? Stanąłbyś za drzwiami, jabym pokazała, jak otworzę, a tybyś sobie przygotował ruch najpewniejszy i najwygodniejszy?
Jakób drżał cały.
— Nie, nie, nie!... Nie chcę lampy...
— Potem ją zgasimy... trzeba przecież wiedzieć, jak to będzie, jak się ma zrobić...
— Nie, nie... połóż się napowrót...
Nie słuchała tego, przeciwnie, szła wprost ku niemu, z uśmiechem kobiety, przekonanej o swej przewadze. Mówiła dalej głosem pieszczotliwym, chcąc go przekonać.
— Cóż znowu?... mój drogi... co tobie jest?... Mogłabym myśleć, że się mnie boisz... Gdy się tylko zbliżę, unikasz mnie... O!... gdybyś ty mógł wiedzieć jak ja czuję w tej chwili potrzebę oparcia się o ciebie, zapewnienia się, że jesteś przy mnie, że mnie nie opuścisz.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/116
Ta strona została przepisana.