Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Jakób cofał się ciągle przed nią, aż do stołu, do którego, następując wciąż, przyparła go i uniemożliwiła mu dalszą ucieczkę.
Lampa stojąca na rogu stołu, oświetlała ją jasno. On nigdy jej jeszcze w ten sposób nie widział. Włosy, spiętrzone w górze, odsłaniały jej szyję, z pod koszuli usuwającej się z ramion, widniało łono obnażone.
Czuł straszne drżenie, krew uderzała mu do głowy, nie mógł schwycić oddechu, nie widział nic co się koło niego dzieje. Jedno tylko pamiętał, a mianowicie, że tuż za nim leży nóż błyszczący, otwarty, że potrzebuje tylko wyciągnąć rękę, aby go pochwycić.
Ze strasznym wysiłkiem zdążył jeszcze wyjąknąć:
— Nie... nie... połóż się... proszę cię!... błagam!....
Tym razem nie słuchała. Widziała jego drżenie, lecz nie zastanawiała się nad jego powodem, a właściwie inaczej je sobie tłomaczyła. Zarzuciła mu ręce na szyję i głosem pieszczotliwym mówiła:
— Uściśnij mnie... uściśnij mnie mocno, jak tylko możesz... to nam doda odwagi, a trzeba nam jej wiele... Musimy się kochać inaczej, niż inni, bardziej niż inni, abyśmy mogli zrobić to, co mamy zrobić... uściśnij mnie z całego serca, z całej duszy!...
Jakób nie oddychał, nie mówił, nie słyszał nic. Szum ogłuszający huczał w jego głowie. W skroniach żar przenikliwy rozwijał się coraz bardziej, przebiegał ręce, piersi, nogi.
Czuł wyraźnie, jak część jego istoty ucieka przed pogonią szaloną innej jakiejś części. Zwierzę wypędzało człowieka... wola znikła zupełnie.
— Uściskaj mnie najdroższy, dopóki jeszcze