Tak.... uczynił to raz przecie!... opanowała go dziwna radość, bezgraniczna, nieokreślona, pochodąca z zadowolenia nieokiełzanej żądzy. Czuł się dumny z tego, co uczynił.
Na myśl jego nasunęło się wspomnienie, trup prezesa Grandmorrina; widział go owej nocy strasznej, niedaleko stąd, zaledwie o pięćset metrów.
To ciało delikatne, białe, było teraz tylko powłoką, niby lalką rozbitą; i to on wywołał tę zmianę, jednem uderzeniem noża.
Łoskot wstrząsający całym domem wyrwał go z tego zamyślenia... Czy przychodzą go aresztować?...
Obejrzał się naokoło... nic... cisza... to tylko pociąg!
A ów człowiek, którego miał zabić?... Zapomniał o mm zupełnie... Jakto?... co to się stało?... Więc kobieta, którą kochał i która go wzajemnie kochała do szaleństwa, leży na ziemi z gardłem rozciętem, gdy tymczasem mąż, jedyna przeszkoda do szczęścia, żyje jeszcze, zbliża się krok za krokiem? Jakimże to sposobem?...
Czyż kto zabija wskutek rozumowania?...
Nie!... Zabić można tylko pod wpływem krwi, nerwów; to resztka dawnych walk, w pierwotnych lasach, gdy człowiek rzucał się jak wilk na człowieka, bo potrzebował żyć, bo potrzebował czuć się silnym!...
Wśród tych myśli, błąkających się w głowie Jakoba, nie obudził się ani na chwilę żal lub wyrzut sumienia. Nie; czuł tylko zadowolenie, zdziwienie i smutek pewnego rodzaju, że się to już zmienić nie da.
Widok nieszczęśliwej, która oczyma szeroko otwartemi wciąż zadawała mu jedno i to samo pytanie, przejmował go do głębi. Chciał odwrócić oczy.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/120
Ta strona została przepisana.