dawanych rozkazów. Staczano formalne bójki w czasie drogi, zapomniawszy zupełnie o tłumie podróżnych, o pociągu, pędzącym całą siłą pary.
Dwa razy jeszcze Pecqueux otworzył ognisko i dorzucił węgla, jedynie przez nieposłuszeństwo, chcąc wywołać awanturę.
Jakób udawał, że tego nie widzi, pilnował tylko korby, regulatora i manometru, i ciągle wypuszczał parę, aby zmniejszyć ciśnienie.
Powietrze było nadzwyczaj przyjemne. Lekki wietrzyk, wywołany pędem pociągu, łagodził upał nocy czerwcowej.
O jedenastej minut pięć pociąg przybył do Hawru. Gdy podróżni wysiedli z wagonów, lokomotywę odprowadzono do remizy, a Jakób wraz z palaczem oczyścili ją i opatrzyli zupełnie zgodnie, tak jak to dawniej bywało.
W chwili jednak, gdy wychodzili po za obręb zabudowań Kolejowych, z zamiarem udania się na ulicę François-Mazeline, gdzie mieli łóżka przygotowane, jakiś głos ich zatrzymał.
— Gdzież to tak śpiesznie?... Wstąpcież choć na chwilę.
Była to Filomena, która z progu mieszkania swego brata oddawna czatowała już na Jakóba.
Spostrzegłszy palacza, zrobiła ruch, wyrażający wielkie niezadowolenie. Chcąc jednak porozmawiać choć trochę ze swym nowym przyjacielem, musiała znieść obecność dawnego, to też po chwili wahania zaprosiła ich obydwóch.
— Mogłabyś też dać nam spokój — mruczał Pecqueęx — tacy jesteśmy zmęczeni i spać się nam chce okropnie.
— O!... jaki miły, uprzejmy... prawda?... Na szczęście pan Jakób nie jest taki do niczego, jak
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/126
Ta strona została przepisana.