Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/127

Ta strona została przepisana.

ak ty i nie odmówi mi kieliszka... prawda, panie Jakóbie?...
Maszynista już miał odmówić, przez ostrożność wzglądem Pecqueux, gdy ten nagle zgodził się wstąpić na chwilę.
Przyszło mu bowiem na myśl, iż w ten sposób łatwiej będzie mógł wyszpiegować jak rzeczy stoją i przekonać się raz przecie na pewno.
Weszli do kuchni, zasiedli za stołem, na którym ukazały się wkrótce kieliszki i butelka wódki.
Filomena, stawiając to wszystko, mówiła pocichu:
— Nie trzeba, ile możności, robić hałasu, bo mój brat tam śpi na górze, a on nie lubi, abym gości przyjmowała.
A nalewając kieliszki, dodała:
— Ale... ale... wiecie co?... matka Lebleu wyciągnęła nogi... a jakże... O!... ja dawno już powiedziałam, że to ją zabije, jak ją zapakują do tego mieszkania od tyłu... przecież to prawdziwe więzienie. Kwękała jeszcze przez cztery miesiące, nie widząc nic przez okna, tylko blachę cynkową... A co ją ostatecznie dobiło, to, że nie mogła się ruszyć ze swego fotelu... nie mogła już szpiegować panny Guichon i pana Dabadie... a to było przez przyzwyczajenie, całe jej zajęcie... Do wściekłości ją to doprowadzało, że nie mogła ich nigdy złapać, a jak się już przekonała, że jej się to w żaden sposób nie uda, tak się zmartwiła, że umarła...
Przerwała sobie sama, wychyliła łyk wódki i mówiła dalej:
— Juścić, że tam pomiędzy nimi coś być musi... ale to takie filuty!... ho, ho!... ani oko ludzkie ich nie dojrzy, ani ucho nie podsłucha... Chociaż podobno ta mała pani Moulin ich widziała... Ale ta