Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/129

Ta strona została przepisana.

Przez chwilę zapanowało milczenie. Wszyscy troje pili powoli wódkę.
— Dreszcz mnie ogarnia, gdy pomyślę sobie o tem wszystkiem — rzekła Filomena. — To dzikie zwierzę, ten Cabuche, cały jeszcze pokrwawiony, gdy go zatrzymano... I pomyśleć, że na świecie mogą żyć tacy idjoci!... Zabijać kobietę, dlatego, że się w niej kocha, jak gdyby mu to mogło pomódz choć trochę!... Jak kobieta nie odwzajemnia się miłością, to trudno... niczem jej do tego nie zmusisz!... Czego nie zapomnę nigdy w życiu, to owej chwili, kiedy pan Cauche zaaresztował nad brzegiem morza pana Roubauda. Byłam tam właśnie wtenczas. Było to akuratnie w tydzień później, gdy pan Roubaud powrócił do Hawru po pogrzebie żony i najspokoniej zabrał się do swej służby. Pan Cauche uderzył go po ramieniu i powiedział, że ma rozkaz odprowadzenia go do więzienia. I pomyśleć sobie, że ci ludzie byli przecież najlepszymi przyjaciółmi, że po całych nocach grali razem w karty. Ale, jak się jest komisarzem, to trudno, prawda? Rodzonego ojca i matkę zaprowadziłby na gilotynę, to już taki zawód przeklęty!... Co jego to obchodzi?... W pół godziny później widziałam go, jak grał w karty z najspokojniejszą miną, nie troszcząc się bynajmniej o swego przyjaciela.
Pecqueux słuchał słów Filomeny z zaciśniętemi zębami, wreszcie zerwał się gwałtownie i uderzył pięścią w stół.
— Milion djabłów! — zawołał — gdybym ja był na miejscu tego biednego Roubauda... Jego żona kochała pana, panie Jakóbie... przyszedł inny i zabił ją, a sąd przyczepia się do niego... Nie!... to można wściec się ze złości!...
— Ależ, ośle jeden — tłomaczyła Filomena —