ubrana, z głową, przechyloną na jego ramię, a ręką otoczywszy go za szyję pieszczotliwie.
Nagle wszedł Roubaud, mający swój klucz od mieszkania.
Skokiem raptownym znalazła się koło stołu.
Było to jednak pochwycenie na gorącym uczynku, nie ulega wątpliwości.
Mąż zatrzymał się na chwilę koło drzwi.
Jakób siedział pomieszany.
Seweryna nie starała się nawet wytłomaczyć, z wściekłością tylko podeszła ku Roubaudowi powtarzając:
— Złodziej! złodziej! złodziej!
Roubaud zawahał się przez chwilę, potem zamiast odpowiedzi wzruszył ramionami, wszedł do pokoju, wziął jakąś notatkę służbową, której widocznie zapomniał.
Seweryna jednak szła za nim wciąż powtarzając:
— Zabrałeś wszystko!... ośmiel się powiedzieć, żeś nie zabrał!... o! złodziej!... złodziej!... złodziej!...
Nie mówiąc ani słowa, poszedł przez pokój jadalny; doszedłszy do drzwi, obejrzał się na Sewerynę wzrokiem ponurym:
— Czy ty mi dasz spokój?. Hę?...
! wyszedł, nie zamknąwszy nawet drzwi za sobą.
Zdawało się, iż nic nie widział. Nie zwrócił nawet uwagi na Jakóba, który nie śmiał ruszyć się z miejsca.
Po jego wyjściu zapanowało długie milczenie.
Wreszcie Seweryna, zwróciwszy się do Jakóba, zapytała:
— Czy to do uwierzenia?
Jakób teraz wstał dopiero.