Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/131

Ta strona została przepisana.

ubranie miał podarte. Nie miał bowiem kto utrzymywać koło niego porządku; matka Wiktorja musiała z powodu choroby opuścić zajmowane stanowisko i przenieść się do szpitala. Nikt nie oddawał jego bielizny do prania, nikt jej nie naprawiał, nie było komu doglądać, aby ubierał się czysto i porządnie.
Filomena porównywała mimowoli ubranie i bieliznę obu swoich gości, a porównanie to wypadło naturalnie na niekorzyść palacza.
— Jakto?... zamordowałbyś własną żonę? — odezwała się wreszcie Filomena, chcąc przerwać przykre milczenie. O to chyba niema obawy... Wątpię, żeby się na nią kto złakomił...
— Ją czy inną... wszystko jedno — odmruknął Pecqueux.
Filomena poznała, że rozmowa wchodzi na niezbyt miłe, tory, i chciała ją zmienić. Czemprędzej też trąciła się kieliszkiem i odezwała się wesoło.
— No!... twoje zdrowie!... A przynieś mi swoją bieliznę, żebym ją poprała i pocerowała... bo doprawdy, tak jak teraz chodzisz, nie przynosisz wcale zaszczytu ani mnie ani panu Jakóbowi... No, pańskie zdrowie!...
Jakób zadrżał, jakby go kto ze snu zbudził. Pomimo całego jego spokoju, pomimo, że nie czuł wyrzutów sumienia, często jednak odzywał się w nim żal za tą kobietą, zamordowaną przezeń w tak okrutny sposób. Żal ten objawiał się zazwyczaj głębokiem zamyśleniem i łzami, które mimowoli z pod powiek się wydobywały.
Trącił się kieliszkiem i zagadał, chcąc ukryć swe pomieszanie.
— Czy wiecie, że będziemy mieli wkrótce wojnę?...