Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/132

Ta strona została przepisana.

— Nie może być?... Z kimże to?...
— A z prusakami... tak... z powodu jakiegoś tam ich księcia, któremu się gwałtem zachciało być królem hiszpańskim. Wczoraj rozprawiano w Izbie caluteńki dzień o tej jedynie sprawie.
Filomena spochmurniała na tę wiadomość.
— To nie bardzo zabawne... A dość już nas przecie nanudzili swojemi wyborami, swojem głosowaniem powszechnem, swojemi rozruchami w Paryżu!... Powiedzcie mi, czy to wszystkich mężczyzn zabiorą na tę wojnę?...
— O nie... nas nie ruszą... my jesteśmy spokojni. Nie mogą przecież ogołocić ze służby całej kolei. Tylko, że nas namordują okropnie przewozem wojska i dostawą żywności. Liczba pociągów, odchodzących z Hawru, zostanie podwojoną. Ha!... zresztą to trudno, każdy musi pełnić swój obowiązek.
Po tych słowach Jakób powstał, gdyż Filomena zanadto wyraźnie zaczęła mu dawać jakieś znaki, trącając go nogą pod stołem, tak, że Pecqueux to zauważył i choć nie mówił ani słowa, lecz złość swoją objawiał zaciskaniem pięści.
— Chodźmy już spać, bo to dosyć późno.
— I ja tak myślę — odparł mrukliwie Pecqueux.
Uścisnął rękę Filomeny tak silnie, że aż się skrzywiła, lecz nie krzyknęła i korzystając z chwili, gdy palacz dopijał resztkę wódki z kieliszka, szepnęła do ucha Jakóbowi:
— Strzeż się, to bydlę jest okropne, gdy się upije.
Na schodach odezwał się odgłos ciężkich kroków. Filomena przestraszyła się i zawołała gorączkowo: