Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/134

Ta strona została przepisana.

szeniem ramion, tak mu się wydawała błahą i wymyśloną.
Historja ta opiewała o jakimś zbójcy legendowym, o jakimś winowajcy wymarzonym, którego prawdziwy obwiniony widział nibyto uciekającego, wśród ciemnej nocy. Musiał daleko już uciec ten zbrodniarz, skoro tak biegł długo... nieprawdaż?...
Zresztą, gdy go zapytano, co robił przed domem o tak późnej godzinie, Cabuche zmieszał się, nie chciał odpowiedzieć, aż nareszcie przyciśnięty zapytaniami, zapewniał, iż znalazł się tam przypadkiem, wyszedłszy na przechadzkę.
Zeznania te zdawały się panu Denizet zbyt dziecinnemi. Jak uwierzyć w tego tajemniczego nieznajomego, w tego zbójcę, kryjącego się wśród cieni nocy, zostawiającego wszystkie drzwi otwarte, a który jednak nie ruszył ani mebli, ani ubrania ofiary, nie zabrał nawet jej chustki?... Zkądby się wziął?... Dlaczegoby miał zabijać?... z jakiego powodu?...
W samych początkach śledztwa sędzia, wiedząc o stosunku, jaki łączył ofiarę zamordowaną z Jakóbem, zaniepokoił się o niego. Sam jednak obwiniony uspokoił jego obawy, twierdząc, iż odprowadził maszynistę do Sarentin, gdzie widział go wsiadającego do pociągu o czwartej, minut czternaście.
Zresztą oberżysta w Rouen przysięgał na wszystkie świętości, iż młody człowiek położył się spać wieczorem natychmiast po spożyciu obiadu, i wstał dopiero nazajutrz rano około godziny siódmej. Zresztą kochanek nie morduje nigdy swej kochanki bez najmniejszego powodu, a zwłaszcza kochanki, którą uwielbia tak, jak Jakób Sewerynę, o czem panu Denizet dobrze było wiadomo.
Sędzia, chcąc uspokoić swe skrupuły, badał