Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/135

Ta strona została przepisana.

czy przypadkiem nie słyszane, gdzie o jakich zatargach pomiędzy maszynistą a zamordowaną, niczego jednak pod tym względem się nie dowiedział. Wszelkie zatem rzucanie podejrzenia na Jakóba wydawało się panu Denizet głupstwem, nonsensem.
Nie, nie... Jeden jest tylko morderca przypuszczalny, jeden tylko widoczny, napotkany na miejscu popełnienia zbrodni, z rękoma zakrwawionemi, z nożem, leżącym u jego stóp, ten Cabuche głupkowaty, opowiadający historje, których słuchając, spać się zachciewa.
Doszedłszy jednak do tego punktu, pan Denizet, pomimo całego swego wewnętrznego przekonania, pomimo swego węchu, któremu, jak sam twierdził, więcej dowierzał, niż najjaśniejszym dowodom, na chwilę znalazł się w wielkim kłopocie.
Podczas pierwszej rewizji, dokonanej w norze obwinionego, mianowicie w lesie Bécourt, nie znaleziono nic podejrzanego. Nie mogąc uzasadnić złodziejstwa lub rabunku, trzeba było wynaleźć jakąś inną przyczynę zbrodni.
Naraz Misard wprowadził pana Denizet na inną drogę, nieco pewniejszą, bo, odpowiadając na pytania postronne, rzucane dla zmylenia domysłów, zapewnił, iż widział Cabucha, przekradającego się pewnej nocy przez mur folwarku i podpatrującego pod oknem Seweryny, która właśnie spać się kładła.
Jakób, zapytany w tej kwestji, opowiedział najspokojniej, iż widział nieraz nieme uwielbienie kamieniarza względem zmarłej, objawiające się jedynie chodzeniem za nią, wpatrywaniem się w jej twarz jak w obraz, oraz gorącą chęcią posługiwania jej na każdym kroku.
Po tych zeznaniach, nie było już najmniejszej