Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/149

Ta strona została przepisana.

i list ów musiałby wpaść w pańskie ręce... nieprawdaż?...
Pan Camy-Lamote nie odpowiedział na to pytanie ani słowa.
To prawda, cały skandal zostałby pogrzebany, zamazany, jeśli sprawa pójdzie drogą wytkniętą przez pana Denizet. Roubaudowi nikt nie uwierzy. Pamięć prezesa zostanie oczyszczona ze wstrętnych podejrzeń. Rząd błogosławić będzie tę głośną rehabilitację jednej ze swych figur. A zresztą, skoro Roubaud przyznaje się do winy, mniejsza o to, na jakiej zasadzie zostanie skazany.
Rozchodzi się co prawda o Cabucha; lecz ten, chociaż nie winien pierwszego morderstwa, zdaje się jednak, iż rzeczywiście jest sprawcą drugiego. Zresztą... Boże kochany!... sprawiedliwość!... co za złudzenie!... Chcieć być sprawiedliwym?... ależ to niemożebne, zwłaszcza, że prawdy na wierzch wydobyć nie można, gdyż zaplątała się między oste, powikłane ciernie. Czyż nie lepiej być rozsądnym i, korzystając ze sposobności, podeprzeć silnem ramieniem te stosunki obecne, grożące lada chwila ruiną?...
— Nieprawdaż? — zapytał powtórnie pan Denizet — pan nie znalazłeś podobnego listu?...
I znów pan Camy-Lamote wlepił w niego oczy. A po chwili, biorąc za wyrzut sumienia niepokój, wzbudzony rozkazem cesarza, odpowiedział zimno, spokojnie, z całą świadomością, iż sam jeden jest panem położenia.
— Nie... nic a nic podobnego nie znalazłem.
Potem z uśmiechem i najwyszukańszą grzecznoścą zasypał sędziego mnóstwem pochwał.
Tylko dobry obserwator mógłby był dostrzedz w kącikach jego ust maleńką zmarszczkę, zdradzającą ironię.