Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/157

Ta strona została przepisana.

W sali zapanowało najgłębsze milczenie; wszyscy pozostawali pod dziwnem jakiemś wrażeniem, nawet sędziowie przysięgli uczuli coś, jakby ich za gardło ściskało. Może to prawda przemknęła się przez salę, prawda cicha, niema, milcząca...
Na pytanie przewodniczącego, pragnącego wiedzieć, co świadek myśli o owym tajemniczym winowajcy, który jakby rozpłynął się w mgle nocnej, widziany jedynie przez Cabucha, Jakób wzruszył ramionami, dając wyraźnie tem do zrozumienia, że nie może nic odpowiedzieć, bo odpowiedź jego obciążyłaby obwinionego.
I stał się wypadek, który do reszty wzruszył słuchaczy. Łzy zabłysły w oczach Jakóba i po chwili, jak grad pociekły po jego twarzy. Ujrzał on przed sobą obraz Seweryny, biednej, zamordowanej, z włosami czarnemi, z oczami koloru barwniku, szeroko otwartemi. On ubóstwiał ją jeszcze, ubóstwiał dziś bardziej, niż kiedykolwiek; ujrzawszy ją w myśli nie mógł oprzeć się uczuciu, tłoczącumu serce, i zapłakał, zapominając o tem, gdzie się znajduje.
Damy, obecne w sali, opanowane tą boleścią, szlochały głośno. Szczególnym był widok tego kochanka płaczącego w chwili, gdy mąż miał oczy zupełnie suche.
Przewodniczący zapytał obrońców, czy nie zadadzą jakich pytań świadkowi.
Adwokaci podziękowali, nie mając o co pytać. Oskarżeni patrzyli wzrokiem ogłupiałym na Jakóba, który powoli zwrócił się ku ławie świadków i usiadł wśród oznak ogólnej sympatji.
Trzecie posiedzenie wypełniły mowa prokuratora i obrońców.
Przewodniczący streścił całą sprawę w słowach,