Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/159

Ta strona została przepisana.

maitsze powody, dla których sąd znalazł się pobłażliwie.
A jednak z całego zachowania się sędziów widać było, iż postępują bezstronnie. Być może, iż sędziowie przysięgli uznali okoliczności łagodzące pod wrażeniem owej chwili, która zapanowała w sali w czasie zeznania Jakóba.
Wyszedłszy z pałacu sprawiedliwości, Jakób spotkał Filomenę, która również przybyła do Rouen jako świadek.
Zaczęła z nim rozmawiać, dając mu do zrozumienia, że chętnie wstrzymałaby się z wyjazdem przez noc do jutra, gdyby i on chciał zostać.
Jakób miał służbę nazajutrz, zgodził się więc, iż zje z nią razem obiad w oberży, w której jak opowiadał w sądzie, spał w nocy zabójstwa Seweryny, ale przez noc zostać nie może, gdyż musi wyjechać przed północą, aby zrana być już w Paryżu.
— Czy wiesz? — mówiła Filomena, idąc z nim pod rękę ku oberży — przysięgłabym, że przed chwilą przed gmachem sądowym, widziałam jednego z naszych znajomych?
— Kogo?
— Pecqueux.
— To być nie może.
— Ależ tak, zaręczam ci, to on był z pewnością, chociaż jeszcze onegdaj zapewnił mnie, że niema najmniejszego zamiaru wstępować do Rouen, że nieciekawy jest wcale tej sprawy. Wychodząc z sądu, wyraźnie ujrzałam twarz jego; spostrzegłszy mnie, wpadł prędko pomiędzy tłum ludzi i zniknął mi z oczu.
Jakób wzruszył ramionami.
— To niepodobieństwo. Pecqueux siedzi w Pa-