Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/160

Ta strona została przepisana.

160 ryżu, kontent z wolnego dnia, jaki mu się trafił przypadkowo, z powodu mojego urlopu.
— A zresztą, może mnie się tak tylko przywidziało. W każdym razie nie trzeba mu zbyt dowierzać. Gdy wpadnie w wściekłość, staje się strasznem zwierzęciem.
I przyciskając się bardziej do jego boku, dodała:
— A znasz tego, co idzie krok w krok za nami, od dłuższego już czasu?
Jakób obejrzał się.
— A... nie obawiaj się... znam go; ma zapewne do mnie jaki interes.
Był to Misard, który rzeczywiście już od rogu ulicy Żydowskiej szedł za Jakóbem w pewnem oddaleniu.
I on także wezwany był na świadka i składał zeznania, zaspany jak zawsze. Czekał na Jakóba i kręcił się koło niego, nie mogąc się zdobyć na zapytanie, które widocznie miał na ustach.
Gdy Jakób z Filomeną weszli do oberży, i on podążył za niemi i kazał sobie podać szklankę wina.
— A!... Misard!... Cóż słychaś? — zawołał Jakób. — Jakże tam żona?... zdrowa?... co?!...
— Tak... tak... dziękuję... zdrowa — bąkał dróżnik. — Ładnie mnie urządziła... kanalja!... Ja to wam opowiadałem już dawniej?... prawda?...
Jakóba rozweseliło wspomnienie tej historji. Ducloux, zezowata, dawna służąca, którą Misard przyjął jako dozorczynię barjery, spostrzegła zaraz, że stary szuka skarbu, zakopanego gdzieś przez nieboszczkę.
Przyszła jej myśl do głowy skorzystać z tego i zmusić go, aby się z nią ożenił. Pół śmiechem,