pół serjo dała mu do zrozumienia, że znalazła to, czego szuka.
Zdawało się, iż Misard w pierwszej chwili ją udusi. Później, bojąc się, aby i ta nie schowała skarbu jak nieboszczka, stał się dla niej łagodnym, ugrzecznionym. Ale ona nieczułą była na wszelkie grzeczności. Nie pozwoliła się nawet dotknąć; nie, nie, gdy zostanie jego żoną, odda mu wszystko i skarb i siebie.
Misard, nie widząc innego sposobu, poślubił ją, a ona wyśmiewała go jak głupca, który wierzy wszystkiemu, co mu kto powie.
Najciekawszem jednak z tej historji, że i ona po ślubie została jakby dotknięta tą gorączką poszukiwania i wraz z Misardem przekopali z wściekłością prawie całą ziemię w obrębie kilkudziesięciu kroków od mieszkania.
A!... te tysiąc franków... Ale oni je znajdą, znajdą z pewnością, zwłaszcza teraz, gdy szukają we dwoje.
— Ale dotąd nic? — zapytał Jakób ironicznie. — Widać, że i Ducloux niema szczęścia.
Misard wpatrzył się w niego przez chwilę, wreszcie rzekł:
— Ty wiesz, gdzie one są?... prawda?... powiedz mi, proszę...
Jakób się rozgniewał.
— A zkądże ja mam wiedzieć... Ciotka Phasia mi ich przecież nie dała!... A może wam się zdaje, że je ukradłem?...
— A... nie!... wiem, żeś ich nie zabrał, ani też ona ci ich nie dała... Tylko widzisz, ja już jestem chory z tego wszystkiego... gdybyś wiedział, gdzie one są, mógłbyś mi uratować życie...
— A dajcież mi święty spokój... Proście Boga,
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/161
Ta strona została przepisana.