Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/162

Ta strona została przepisana.

żebym za dużo nie powiedział... przypomnijcie sobie puszkę z solą...
Misard wciąż patrzył na Jakóba; nagle myśl mu błysnęła.
— Puszkę z solą?... to prawda... Pod szufladą... tak... tam jeszcze nie szukałem.
Zapłacił czemprędzej za wino i pobiegł na dworzec, chcąc zdążyć jeszcze do pociągu, odchodzącego o siódmej minut piętnaście. Tak śpieszno mu było do tego domu, gdzie znów szukać będzie... bez końca.
Wieczorem, po obiedzie, Filomena prosiła Jakóba, aby z nią przeszedł się trochę ku wsi poblizkiej, zanim pojedzie pociągiem o dwunastej.
Noc ciężka, ciemna, duszna; na niebie nie było widać ni gwiazd, ni księżyca.
Filomena obejrzała się kilka razy za siebie, zdawało jej się, iż ktoś idzie za nimi, nikogo jednak nie dojrzała. Zresztą tak ciemno było dokoła że gdyby nawet szedł kto za nimi, nimi, nie mogliby go ujrzeć.
Na Jakóbie ta noc duszna, ciężka, wywierała dziwne wrażenie. Zdawało mu się, iż od czasu zabicia Seweryny uspokoił się zupełnie, powrócił do równowagi, a dziś od pewnego czasu uczuwał ciężar jakiś tłoczący piersi jego. Czyżby to wpływ powietrza?
Za każdym razem ilekroć Filomena dotknęła go ręką czuł, iż krew nabiega mu do głowy, a jednak chciałby być blisko niej, chciał uścisnąć ją i zdusić w tym uścisku.
To dziwne... myślał... przecież był już wyleczony ze swej dawnej namiętności. Zresztą nie po raz pierwszy znajduje się obok tej kobiety i nigdy po-