Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/163

Ta strona została przepisana.

dobne wrażenia w nim się nie budziły. Zaczął się obawiać.
Szli pod rękę; przyszła mu myśl, iż najlepiej zrobi, jeśli nie mówiąc nic, wysunie ramię i ucieknie...
A!... cóż znowu. Gdyby nawet miała w nim się zbudzić dawna żądza, to, przecież noc ciemna zakrywa jej twarz, jej szyję, nie mógłby dojrzeć ciała obnażonego, a wiedział z doświadczenia, iż dotąd może wolę utrzymać na wodzy, dopóki nie dojrzy miejsca, w któreby uderzył.
Przechodzili koło trawnika. Filomena skarżyła się, iż jest zmęczoną, chciała odpocząć. I Jakób także był zmęczony; usiedli więc oboje. Filomena rzuciła na trawnik swą zarzutkę i położyła się na niej.
Jakób nie widział jej, lecz czuł ją. Wrażenie, jakie uczuwał od chwil kilku potęgowało się niezwykle szybko i dochodziło do szalonych rozmiarów. Mimowolnym ruchem zaczął szukać w trawie kamieia lub czegoś ciężkiego, czemby mógł ją uderzyć, roztrzaskać jej głowę.
Naraz ocknął się... straszny obraz Seweryny umierającej przemknął mu się przed oczyma. Zerwał się szybko i popędził jak wiatr, sam nie wiedząc dokąd. Uciekał przed własnemi myślami.
Za sobą usłyszał tylko głos męski, przekleństwa i odgłos uderzeń po twarzy.
— Ty, łajdaczko!... ty, szelmo!... czekałem aż do ostatka!... chciałem się na pewno przekonać...
— To nieprawda... puszczaj mnie!...
— A... nieprawda?... nieprawda?... jak gdybym nie widział na własne oczy... Ale jeżeli nieprawda, to dlaczegóż on ucieka?... Niech ucieka... wiem ja, co to za jeden... Dostanę ja go w swoje ręce... Nie-