Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/164

Ta strona została przepisana.

prawda?... Masz!... Masz!... No, powiedz jeszcze raz, że to nieprawda!...
Jakób pędził co siły, nie z obawy przed Pecqueux, którego głos poznał, lecz uciekał przed bólem, co go doprowadzał do szaleństwa.
Jakto? jedno morderstwo nie wystarcza?... Krew Sewaryny nie uspokoiła go jeszcze?... a jednak mógłby dziś rano jeszcze przysiądz, przed samym sobą, iż jest zupełnie spokojnym...
Więc to się zaczyna nanowo... Druga... a później trzecia... i jeszcze... i jeszcze... i ciągle?... I co kilka tygodni, chcąc niepokoić krew swoją, będzie musiał zabijać... Teraz to nawet już gorzej... nie widział jej przecież, czuł tylko jej obecność przy sobie... I cóż to za życie przed nim się otwiera?... to noc ciemna, straszna... to rozpacz bez granic, przed którą uciec nie można.
Minęło dni kilka. Jakób powrócił do służby, lecz unikał kolegów, stał się odludkiem, bojaźliwym jak dawniej...
Wojna została wypowiedzianą, po kilku burzliwych posiedzeniach w izbie; na granicy stoczono nawet już jakąś potyczkę, podobno szczęśliwą, tak przynajmniej mówiono. Od tygodnia przewożono wojsko i dostarczano żywności całemi pociągami, służba upadała z wysiłku. Ruch regularny na kolei ustał. Wysyłano pociągi nadzwyczajne, jak można najczęściej. Pociągi nadzwyczajne wywoływały opóźniania pociągów osobowych i pocztowych. Ilość służby była za małą, pomimo, że z południa przysłano wszystkich najzdolniejszych maszynistów, aby tylko jaknajprędzej skoncentrować armię na wschodniej granicy.
Pewnego wieczora Jakób dostał nagłe rozkaz, iż zamiast pociągu pośpiesznego, który zwykle pro-