Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/168

Ta strona została przepisana.

wrzucił łopatą węgla, jak gdyby gwałtem spowodować eksplozję kotła.
Jakób schylił się sam, aby, opuściwszy popielnik, zmniejszyć siłę przeciągu. Pecqueux w tej chwili chwycił go w pół i całym wysiłkiem chciał zrzucić z platformy, Jakób jednak chwycił się za brzeg tendra i oparł się całą siłą.
— Łotrze!.. chcesz mnie wyrzucić, abyś mógł potem powiedzieć, iż sam spadłem z maszyny.
I pchnął palacza tak, iż ten upadł na platformę, lecz w upadku pociągnął za sobą i Jakóba.
Na chwiejącym się mostku, zaczęli walczyć o śmierć lub życie. Jeden drugiego chciał wyrzucić przez wązki otwór, zastawiony jedynie sztabą żelaza. Nie przyszło im to jednak zbyt łatwo.
A maszyna, napalona do najwyższego stopnia, pędziła jak wiatr... wciąż pędziła.
Minęli Barentin, pociąg wbiegł już w tunel Malaunay, a oni wciąż tarzali się po platformie, dotykając głowami stosów węgla i rezerwoaru z wodą na tendrze, unikając drzwiczek ogniska rozpalonych do czerwoności, które parzyły w nogi, ilekroć który z nich je wyciągnął.
Jakób przez chwilę miał nadzieję, iż będzie mógł podnieść się, zamknąć regulator i zawołać o pomoc, aby go uwolniono od tego warjata, szalonego wskutek wódki i zazdrości. Czuł jednak, iż siły go opuszczają, czuł, że nie da rady palaczowi i chwilami przechodził go dreszcz, na myśl, iż lada chwilę może wypaść z maszyny. Wydobył jednak ostatek sił i zbliżył rękę ku regulatorowi.
Pecqueux zrozumiał ten manewr. Podniósł się, chwycił Jakóba w pół jak dziecko i podniósł go w górą.