— Nie, nie, pan Dabadie sam się tem zajmuje, lepiej poczekać, aż się rzeczy jakoś same ułożą.
— Przed upływem miesiąca — oświadczyła Seweryna — jej mieszkanie będzie mojem, a my będziemy się mogli widywać o każdej chwili.
Pomimo cieniów nocy, Filomana czuła, jak przy tych słowach Seweryna uścisnęła rękę Jakóba; pożegnała się z nimi.
Odszedłszy jednak ze trzydzieści kroków, zatrzymała się. Ścigała ich wzrokiem pośród ciemności. Czuła dziwne jakieś wrażenie, wiedząc, iż są razem. A jednak nie była zazdrosną. Bezwiednie potrzebowała kochać i być kochaną.
Jakób stawał się pochmurniejszym z dniem każdym. Już dwa razy, mogąc się widzieć z Seweryną, wynajdywał sposoby, aby tego spotkania uniknąć. Czasami zasiedział się za długo u Savaugnatów, jedynie tylko dlatego aby jej uniknąć. Pomimo to kochał on bardzo, miłość jego nie tylko się nie zmniejszyła, ale przeciwnie wzrosła jeszcze bardziej. Tylko ilekroć pochwycił ją w swe ramiona, szalona namiętność, chęć mordu, zmieniająca człowieka w zwierzę, opanowywała go całą siłą.
Męczący ten stan starał się zwalczyć wysiłkiem pracy, ubiegał się o nadliczbowe godziny pracy. Czternaście do szesnastu godzin spędzał na maszynie, powracał do domu zmęczony trudem, z płucami spalonemi od wiatru. Koledzy jego skarżyli się na ciężki zawód maszynisty, który, jak powiadali, w przeciągu lat dwudzestu niszczył człowieka. On, chcąc być zniszczonym natychmiast, nie upadał ze znużenia, czuł się jedynie szczęśliwy, jadąc całą siłą pary na Lizie, nie myśląc o niczem, nie widząc nic, tylko sygnały ostrzegawcze.
Powróciwszy do domu, rzucał się natychmiast
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/19
Ta strona została przepisana.