Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/27

Ta strona została przepisana.

patrząc na Jakóba niespokojnie. Czyż to nie było urzeczywistnienie jej marzeń.
— A! — szepnęła nareszcie — pojechalibyśmy jutro...
Jakób podniósł głowę ździwiony.
— Jakto, pojechalibyśmy?
— Tak... gdyby nie żył.
Nie wymieniła nazwiska Roubauda, Jakob jednak zrozumiał i odpowiedział ruchem oznaczającym:
— Niestety... ale on żyje.
— Pojechalibyśmy — podjęła Seweryna, głosem powolnym i cichym — i bylibyśmy tam szczęśliwi! Trzydzieści tysięcy mogłabym dostarczyć, sprzedawszy Croix-de-Maufras; wystarczyłoby nam jeszcze na gospodarowanie się i na pierwsze potrzeby... Tybyś pracował... ja urządziłabym mieszkanie w którem kochalibyśmy się z całej siły. O!... jakby to było dobrze!... jakby to było dobrze!...
I dorzuciła po cichutku:
— Zdala od dawnych strasznych wspomnień, przed nami dnie nowe... szczęśliwe...
Umilkli na chwilę, oszołomieni temi pięknemi projektami. Ręce ich się złączyły, uścisnęli się instynktownie i pogrążyli się w zadumie, pełnej błogich projektów.
Po chwili Seweryna odezwała się połgłosem:
— Powinieneś pomimo to wszystko zobaczyć się jeszcze z twym kolegą i prosić go, aby nie brał wspólnika, nie uprzedziwszy ciebie.
Jakób ździwiony zapytał:
— Dlaczego?
— Mój Boże!... alboż ja wiem?... Ten wypadek z lokomotywą przed kilku dniami... Jeszcze raz coś podobnego, a byłabym wolną... Rano człowiek ży-