Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/28

Ta strona została przepisana.

je najzdrowszy, najspokojniejszy, wieczorem może umrzeć... czyż to jest niepodobieństwem?...
Patrzyła na niego uporczywie i powtarzała:
— A!... gdyby on nie żył... gdyby on już nie żył!...
— Nie żądasz jednak, abym go zabił — zapytał z przymuszonym uśmiechem.
Potrzykroć odpowiedziała „nie“, ale oczy jej mówiły „tak!...“ te oczy pogodne a niezgłębione w okrutnej namiętności. On zabił innego, dlaczegóżby jego nie można zabić?
Według niej, było to następstwo zupełnie naturalnie, zakończenie konieczne, rozwiązanie jedyne. Zabić go i pójść sobie... to przecież tak prostek.. Umarł... wszystko skończone i wszystko zaczyna się na nowo...
Postanowienie to stanowcze widniało z jej oczu, a jednak nie odważyła się go wypowiedzieć i jeszcze raz powtórzyła:
— Nie!...
On, oparty o kredens, przymuszał się wciąż do uśmiechu.
Mimowoli dostrzegł w szufladzie wysuniętej nieco, nóż ostry, błyszczący.
— Jeżeli chcesz, abym go zabił, musisz mi dać nóż... Mam już zegarek... powoli zbierze się małe muzeum.
Rozśmiał się głośno.
Seweryna odpowiedziała zupełnie poważnie:
— Weź go!...
Wziął, schował do kieszeni i jakby doprowadzając żart do końca, uścisnął ją.
— A więc... tymczasem do widzenia. Idę zobaczyć się z moim kolegę i powiem mu, aby zaczekał... W sobotę, jeśli deszcz padać nie będzie,