Zresztą miałby pieniądze, majątek, porzuciłby swój ciężki zawód, zostałby panem w Ameryce, w tym kraju szczęśliwym, o którym koledzy jego opowiadają nieraz, iż mechanik złoto łopatą zbierać może.
Egzystencja jego nowa tam przedstawiała mu się, jak marzenie czarowne. Miał żonę, kochającą go namiętnie, sposobność szybkiego zarobienia miljonów, życie prowadzić mógł na wielką skalę, ambicji jego nic nie ograniczało.
I aby urzeczywistnić ten sen czarowny, czegóż potrzeba?... prawie nic. Ruch jeden, wymierzony pewną ręką, i wszystko skończone.
Trzeba usunąć tylko tego człowieka, zawadzającego mu na drodze do szczęścia. Roślina, zwierzę, gdy zawadza na drodze, należy je usunąć, zdeptać. Zresztą, co komu zależeć może na życiu tego człowieka, dla którego gra była jedyną namiętnością i wyczerpywała jego dawną energię, dlaczego oszczędzać podobne stworzenie. Żadna okoliczność, stanowczo żadna, nie przemawiała na jego korzyść. Wszystko go potępiało, gdy dla innych śmierć jego była warunkiem szczęścia. Wahać się, byłoby to tchórzostwo, nikczemność!...
Myśli, dotąd niewyraźne, przybrały w końcu kształt tak pewny, iż Jakób uczuł drżenie w całem ciele. Czyżby się miał wahać? Od dzieciństwa przecież chciał zabijać, nie mógł nigdy znaleźć spokoju przed tą żądzą, dręczącą go nieustannie, dlaczegóżby miał wahać się, z zabiciem Roubada.
A może ta ofiara wybrana uczyniłaby raz zadość tej żądzy strasznej, uwolniłaby go od tych męczarni, i byłby ocalony... uleczony... Mógłby kochać Sewerynę, nie czując szalonego uderzenia krwi do głowy, na widok jej szyi obnażonej.
Pot wystąpił mu na czoło. Widział w myśli
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/30
Ta strona została przepisana.