Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/33

Ta strona została przepisana.

W poniedziałek jednak musiał ją spotkać.
Nie mówiła nic o tej sprawie, nie uczyniła ani jednego ruchu, nie wyrzekła ani słowa, a jednak jej oczy niebieskie, łagodne, wciąż pytały i błagały.
Gdy się z nią żegnał, uścisnął ją gwałtownie, jakby uściskiem tym chciał zapewnić, iż rzecz została już postanowiona.
I rzeczywiście tak było, Jakób zdecydował się, będąc w mieszkaniu Seweryny. Zaledwie jednak wyszedł na schody, dawna walka sumienia na nowo się zaczęła.
Gdy na trzeci dzień potem stawił się na schadzkę z Seweryną, blady był jak ściana, spojrzenie miał lękliwe ukradkowe, jak u tchórza, cofającego się przed czynem koniecznym.
Seweryna dostrzegła, co się w nim dzieje.
Oparłszy głowę na jego ramieniu, wybuchneła płaczem gwałtownym, nie mówiąc ani słowa.
Jakób pogardzał samym sobą. Raz należało przecie skończyć z tem wszystkiem.
— We czwartek... tam... chcesz?... — zapytał po cichu.
— Dobrze... we czwartek... będę cię oczekiwała.
We czwartek noc była bardzo ciemna, ani jedna gwiazdka nie świeciła na niebie. Mgła gęsta opadła z nad morza, tak, że o krok nic nie można było rozróżnić.
Jakób przybył pierwszy na miejsce oznaczone i stanąwszy za domem Sauvagnatów, oczekiwał na Sewerynę. Zamyślił się na chwile.
Wkrótce Seweryna nabiegła tak cicho, lekko, że zadrżał, gdy, przechodząc koło niego, dotknęła go prawie, a on jej nie dostrzegł.