Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/34

Ta strona została przepisana.

W tej chwili zawisła u jego ramion i czuła niespokojna, jak drży na całem ciele.
— Przestraszyłam cię? — zapytała.
— Nie, nie, chodźmy, nikt nie może nas dostrzedz.
I szli po cichu, nie mówiąc ani słowa.
Seweryna oparła głowę na jego ramieniu, od chwili do chwili podnosiła ją i całowała go w policzek, on odpowiadał pocałunkiem, składanym na skroni.
Z wieży oddalonego, kościoła odezwał się dźwięk godziny pierwszej.
Nie przerywali ani na chwilę milczenia, myśleli o jednem i tem samem. Zresztą po co czas tracić na słowa niepotrzebne, gdy działać potrzeba?
Seweryna, ściskając go, poczuła nóż w jego kieszeni, widocznie zatem postanowił dokonać tego, czego od niego żądała.
Po chwili usta jej się otwarły i szepnęła głosem cichym:
— Przed chwilą przyszedł na górę, nie wiem po co... Widziałam, jak brał rewolwer, którego zapomniał, wychodząc. Bezwątpienia będzie zwiedzał dziś magazyny.
I znowu milczeli.
Uszedłszy ze dwadzieścia kroków, Jakób odezwał się:
— Tak... to bardzo prawdopodobne... złodzieje jacyś zakradli się wczorajszej nocy i zabrali w tej stronie mnóstwo rzeczy. Zapewne będzie dziś na nich czatował.
Seweryna zadrżała nieznacznie i znowu popadli w milczenie i szli krokiem wolnym.
Niepewność jakaś zaczęła ją opanowywać.