Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/37

Ta strona została przepisana.

nawiał się nad swym czynem, wmawiał w siebie, iż postępuje rozsądnie i słusznie.
To, czego ma dokonać, jest przecież prawem ta krew przelana potrzebna jest do jego istnienia. Jedno pchnięcie nożem, a zdobędzie szczęście.
Wymknie się!... wymknie — powtarzał ciągle, widząc, iż cień zbliża się do budki strażnika. — O!... o!... patrz... wszystko przepadło!...
Nagle, ręką drżącą nerwowo, pochwycił ramię Seweryny, zatrzymując ją na miejscu i stając sam jak skamieniały.
— Powraca! — szepnął.
Roubaud istotnie powracał.
Może instynktownie przeczuł za plecami morderców, ścigających jego kroki. A jednak szedł spokojnie, jak dozorca sumienny, który wszędzie musi zajrzeć, obejść wszystkie kąty, nim ukończy swa czynność.
Jakób i Seweryna stali nieporuszeni, przypadek umieścił ich na progu wielkiego stosu węgli.
Oparli się plecami, jakby chcieli wniknąć w tę masę czarną; z obawy, aby ich nie odkryto, powstrzymali nawet oddech.
Roubaud szedł prosto ku nim, oddzielało go teraz może jakie dwadzieścia metrów.
Przestrzeń ta zmniejszała się z każdym krokiem. Jeszcze piętnaście... jeszcze dziesięć... Za chwilę będzie przed Jakóbem, znajdzie się tuż pod jego ręką.
Sekundy wydawały się maszyniście wiecznością, przez mózg jego przepływała taka fala myśli, iż poczucie czasu zupełnie zniknęło.
Wszystkie powody, które wpłynęły na jego postanowienie, przesuwały się w myśli lotem błyskawicy.