Jeszcze piąć kroków.
Postanowienie jego było nieugięte... Zabije go stanowczo!... Wie przecież, dlaczego ma go zabić...
Jeszcze dwa kroki.
Nagle cały gmach rozumowań zbudowanych w umyśle Jakóba, runął jak podcięty!... Nie... nie... nie zabije... nie może zabić człowieka bezbronnego. Rozumowanie nie uczyni z niego zabójcy. Na to potrzeba co innego... Zabiłby, zmuszony instynktem, głodem, lub w obronie własnej... ale tak... na zimno... spokojnie... z wyrachowania... nie! to niemożebne! On nie ma prawa do tego.
I daremnie wmawiał w siebie, iż to rzecz konieczna, głos silniejszy, stanowczy odezwał się w nim, zaprzeczając i nie dozwalając nawet na podniesienie ręki.
Roubaud przeszedł koło nich spokojnie. Ramię jego dotknęło ich prawie...
Stali skamienieli, bez oddechu.
Oddalił się już o dziesięć kroków, oni wciąż stali, przerażeni widokiem tego człowieka, samego, bezbronnego, który otarł się o nich, przechodząc krokiem tak spokojnym.
Jakób wybuchnął tłumionem łkaniem wstydu i wściekłości.
— Nie mogę!... ni mogę!...
Chciał ująć rękę Seweryny, aby wytłomaczyć się z tej słabości.
Nie mówiąc ani słowa, umknęła. Wyciągnął ręce i zdążył zaledwie tylko dotknć palcami jej sukni. Słyszał tylko jej kroki ciche i śpieszne.
Pobiegł za nią, wkrótce jednak przystanął.
Ta ucieczka nagła dopełniła miary wzburzenia, jakie miotało nim od chwili. Więc ona się oburza na jego słabość?... pogardza nim.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/38
Ta strona została przepisana.