każdej porze, nie wzbudzając podejrzenia najmniejszego.
Nic nie przeszkadzało im do szczęścia, mógł przecież przychodzić tylnemi schodami, bez obawy, aby go ktokolwiek szpiegował, mógł siedzieć dzień i noc całą, a niktby o nim nie wiedział. A jednak owe postanowienie, powzięte przez oboje, niedokonane przez Jakóba, a które pomimo wszystko nie przestało ani na chwilę nurtować w ich myślach, obecnie dzieliło ich jakby mur jakiś nie do przebycia.
Ilekrość przychodził zastawał zawsze Sewerynę bladą, pochmurną; to oczekiwanie w niepewności pożerało ją, zdawało się, iż lada chwilę ulegnie chorobie, z której trudno jej będzie podnieść się w krótkim czasie. Usta ich nie szukały się już do pocałunku, nie zadawalało ich to pół szczęście, marzeniem ich był wyjazd do Ameryki, małżeństwo, inne zupełnie życie.
Pewnego wieczora Jakób zastał Sewerynę zapłakaną. Gdy wszedł, nie tylko nie otarła oczu i nie starała się uśmiechnąć, jak to kieyindziej czyniła, lecz rzuciwszy mu się w objęcia, wybuchła głośnem łkaniem.
On ujął jej głowę w obie ręce i patrzył w jej oczy czarne, z których widać było, iż powodem jej rozpaczy jest niemoc kobieca, nie dozwalająca jej samej załatwić się z Roubaudem.
— Przebacz mil... — szeptał Jakób — miej cierpliwość... przysięgam ci, że z nim skończę niezadługo... jak tylko będę mógł...
Seweryna zamknęła mu usta pocałunkiem, jakgdyby chciała przypieczętować tę przysięgę, od której spełnienia zależało jej szczęście, życie, wszystko!... wszystko!...