— Ona ci dała te pieniądze, ty wiasz, gdzie one są?
Na myśl, że jej matka mogła dać swe tysiąc franków komukolwiek, nawet jej, swej córce, wzruszyła ramionami, tak jej się to wydawało niedorzecznem.
— Aha!... juści!... dała!... Dała ziemi!... tak. O! patrz są!... tam ich możesz szukać.
I ruchem szerokim wskazała na dom cały, na ogród ze studnią, na tor kolei żelaznej, na całą wieś obszerną.
— Tak, tam, gdziekolwiek, w głębi jakiejś dziury, gdzie nikt nawet nie podejrzywa.
Gdy Misard wzburzony, przejęty trwogą, wziął się znowu do przewracania mebli, do stukania po murze, nie krępując się nawet obecnością Flory, ona, stanąwszy przed oknem, mówiła spokojnie, półgłosem:
— O... jakaż piękna pogoda, co za noc ciepła, przyjemna... Biegłam bardzo prędko: gwiazdy świecą na drodze jasno jak w dzień biały. I jutro będzie pewnie czas śliczny.
Przez chwilę stała zapatrzona na pola zieleniejące, pod wpływem ożywczego ciepła, potem usłyszawszy, że Misard przeszedł do drugiego pokoju, aby tam prowadzić dalej przeszukiwania, podeszła do łóżka i, utkwiwszy wzrok w twarz zmarłej, usiadła na krawędzi.
Na rogu stołu paliła się świeca płomieniem długim nieruchomym. Po chwili ciszy, nieprzerywanej najmniejszym szmerem, pociąg przebiegł szybko, wprawiając cały dom w lekkie drżenie.
Flora miała zamiar całą noc spędzić przy zwłokach matki. Tymczasem zaś puściła swobodne wodze swym myślom.
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/46
Ta strona została przepisana.