Tygodnie mijały, a pieniądze, znajdujące się w rękach Roubauda, rozgorączkowywały jeszcze bardziej jego namiętność. Nie grał, coprawda, o wielkie stawki, lecz nieszczęście prześladowało go tak stale, tak uporczywie, iż małe przegrane, zebrane razem, stanowiły znaczną sumę.
W końcu miesiąca znalazł się już bez centima, nawet zadłużył się na parę ludwików. Musiał zaprzestać gry. Doprowadzało go to do rozpaczy, omal się nie rozchorował. A jednak walczył i trzymał się mocno.
Myśl, że dziewięć takich samych nowiuteńkich biletów tysiącfrankowych spoczywa sobie jaknajspokojniej tam, pod posadzką w pokoju jadalnym, nie dawała mu spoczynku, naprzykrzała się dniem i nocą.
Powiedzieć, że gdyby tylko chciał, mógłby wziąć jeszcze! Nie... nie... przecie przysiągł... Pierwejby rękę włożył w ogień... nie!... nie zajrzy już więcej pod tę taflę przeklętą.
A jednak widział je tam, widział nawskroś, jakby ta tafla była szklaną. Jeśli stąpił na nią przypadkowo, czuł iż pieniądze te parzą mu nogi.
Pewnego wieczora, gdy Seweryna wcześnie zasnęła, opanował go taki smutek, iż łez nie mógł powstrzymać. Pocóż opierać się daremnie? po co cierpieć tyle?
Strona:PL Zola - Człowiek zwierzę. T. 3.djvu/5
Ta strona została przepisana.
I.